Jako psycholog-seksuolog mam całkiem sporo konsultacji, podczas których wspieram i towarzyszę rodzicom doświadczającym obaw związanych z tym, że ich dziecko się masturbuje. Najczęściej są to rodzice dzieci w wieku od kilku miesięcy do 10 lat. [Tych, którzy mają w domu nastolatki, raczej niepokoją inne kwestie, ale o tym pewnie innym razem.] Rodzice, oprócz tego, że sami mają potrzebę wsparcia, wiedzy, jasności, nierzadko bywają „oddelegowani” przez profesjonalistę pracującego z dzieckiem (nauczyciela/opiekuna w żłobku, przedszkolu czy szkole) z powodu „problematycznego zachowania” czy „robienia tego”.
Czy…
Uczucie, które zdaje się kurczowo trzymać za szyję tych rodziców to lęk. Lęk o to, czy fakt, że syn czy córka się masturbuje wpłynie znacząco na jego/jej życie, czy to już tak zostanie. Jak najpierw zrozumieć a potem wytłumaczyć innym to, co się dzieje („ja to przełknę, ale jak dziadek zobaczy to na bank skarci i co wtedy?”)? Jak reagować, gdy córka ochoczo „kica” na rogu kanapy w czasie przyjęcia i goście już zorientowali się o co chodzi? Czy mój syn nie zrobi sobie krzywdy? Czy inni będą się śmiać/wytykać palcami? Czy to w ogóle jeszcze rozwojowe (bo w Internecie napisane, że rozwojowe jest pomiędzy 2 a 6 rokiem życia, a moje dziecko nie mieści się jeszcze/już w tych ramach)? Z czego wynika to, że dziecko się masturbuje? Jak z nim/z nią o tym rozmawia? Czy sami nie popełniliśmy błędu wychowując dzieci zbyt „bliskościowo”, dając im dużo przestrzeni na eksplorowanie rzeczywistości? Czy…
Magiczny przycisk: STOP
W tym miejscu szukam swojego przycisku „stop”. To taki przycisk, który moim zdaniem dobrze, żeby rozpoznał w sobie każdy (specjalista, rodzic, opiekun). To takie zatrzymanie w momencie, gdy pojawia się pokusa udzielenia prostej odpowiedzi, rady. Bo przecież o masturbacji dziecięcej, szczególnie w ostatniej dekadzie, sporo już napisano. Ten guzik stop zatrzymuje mnie najpierw przy rodzicach, ich emocjach i potrzebach, przekonaniach, doświadczeniach tych ludzi i ich rodzin pochodzenia. Przywołuję sobie wtedy takie zdanie z książki o wilkach Adama Wajraka, w której autor pisze, że zanim napisze o samych wilkach, o tym „jak się rozmnażają, na co i jak polują […] i czym są ich watahy”, chce zająć się swoim strachem przed nimi. Zrozumieć go, poszukać skąd się wziął, poeksplorować. Mam świadomość, że za pytaniem o masturbację nie zawsze stoi lęk. Wiem, że w rodzicach jest dużo ciekawości, trochę niepewności, czasem też złości. Bywa, że jednemu towarzyszy radość, że dziecko poznaje swoje ciało, natomiast drugi rodzic jest zaniepokojony. Bywa różnie. A że Adam Wajrak szeroko opisuje historię lęku przed wilkami od zamierzchłych czasów po dziś, myślę sobie, że chcę przyjrzeć się temu, jak do masturbacji podchodziły poprzednie pokolenia. Chcę dlatego, że to, co budowano w naszej, zachodnioeuropejskiej, kulturze od setek lat, stanowi duży kawałek naszych przekonań i trudno „rozbroić” to kilku ostatnim dekadom.
Trochę o historii
Myśląc o historii seksualności, od razu uświadomiłam sobie, że chcę zacząć od średniowiecza. To taki czas, który moim zdaniem sporo osób postrzega jako jeden z najmroczniejszych okresów historii ludzkości (i seksualności także). Postrzeganie to jest żywe i obecne w narracji („cofamy się do średniowiecza” czy „on/ona ma poglądy ze średniowiecza”). Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że większość współczesnych książek i artykułów dotyczących historycznego podejścia do masturbacji koncentruje się na silnie negatywnej percepcji tego zjawiska w… nowożytności! Ale po kolei. Owszem, średniowiecze to początek chrześcijańskiego zainteresowania problemem masturbacji. To, że była zakazana a grzeszników karać należało ścisłym postem, wiadomo. Ale mało pisze się o tym, że tego typu sprawiedliwość wymierzano właściwie tylko w murach zakonnych. Publicznie nikt ani nie piętnował, ani na stosie nie palił ani nawet do żadnej odpowiedzialności nie pociągał. A średniowieczny traktat naukowy poświęcony masturbacji ( ;) ) z jednej strony podkreślał, że to dość istotny problem, z drugiej – że w sumie dotyczy każdego i to już od najmłodszego wieku.
Za to nie aż tak znowu odległy wiek XVIII uważa się za początek masturbacyjnej fobii. Wtedy to ukazała się broszura nieznanego autora dotycząca „onanii”, która to, wydana ostatecznie w pięćdziesięciu tysiącach kopii, rozpowszechniła pogląd o psychicznej, duchowej i fizycznej degradacji, jakiej winny był właśnie autoerotyzm. Nie chcę przytaczać tu wszystkich konsekwencji masturbacji ani też sposobów radzenia sobie z nią, jakie wymieniał autor nie popartej dowodami naukowymi broszury. Zresztą przez następne lata było tylko gorzej. Samuel Tissot, lekarz i doradca Watykanu w zakresie medycyny, utrzymywał, że masturbacji odpowiedzialna jest za (prawie wszystkie) znane wówczas choroby, wliczając „szaleństwo masturbacyjne”, którego koncepcja przyjęła się błyskawicznie i związana była z rosnącą liczbą przyjęć do szpitali psychiatrycznych. Niestety, to nie koniec. Najbardziej przerażające są sposoby, jakimi przez kolejne prawie 200 lat próbowano sobie ze sprawianiem sobie przyjemności poradzić (pominę tu szczegóły, ale jeśli jesteście zaciekawieni, całą bibliografię, do której możecie sięgnąć, umieściłam pod artykułem – tylko dla osób o mocnych nerwach). Historia pokazuje, jak dużą wagę przykładano też do dotykania miejsc intymnych i związanej z tym przyjemności przez dzieci. Oprócz surowych nakazów dla rodziców dotyczących ścisłej kontroli tego, co robią ich pociechy, zalecano intensywne uprawianie sportu przez dzieci, szycie spodni bez kieszeni dla chłopców (co by nie mogli manewrować w nich pod ławkami szkolnymi), zabranianie jazdy na rowerach i koniach dziewczynkom (bo to przecież jedyne sposoby na dowiedzenie się, że drażnienie genitaliów dostarcza przyjemności ;) ) i odpowiednią dietę. Dbając szczególnie o to ostatnie, dr John Harvey Kellog, aktywnie walczący z dziecięcą masturbacją, wymyślił jedne z najbardziej popularnych w Ameryce płatki kukurydziane (tak na marginesie, kto by przypuszczał, że obecne w większości domów płatki miały być antymasturbacyjnym posiłkiem?).
Poglądowi o szkodliwości zachowań autoerotycznych zaprzeczył na szczęście Alfred Kinsey, autor badań z lat 40. i 50. ubiegłego wieku, które stworzyły podwalinę pod współczesną seksuologię. Jego „raporty”, będące podsumowaniem projektów badawczych dotyczących życia seksualnego kobiet i mężczyzn wykazały, że masturbuje się 92% mężczyzn i 62 % kobiet. Jednym z najważniejszych rezultatów tej publikacji było znormalizowanie masturbacji i osłabienie społecznego poglądu o jej szkodliwości (trudno było utrzymać argument, że każdy, kto się masturbuje, jest – używając słownika sprzed dwóch wieków – „szalony”, skoro robi to większość społeczeństwa). Badania Kinseya i innych seksuologów potwierdzających fakt, że masturbacja jest formą aktywności, która nie jest szkodliwa, wręcz przeciwnie – niesie za sobą dużo korzyści, nie wystarczyły, by zmienić społeczne postawy wobec niej. Współczesne badania pokazują, że połowa masturbujących się osób wciąż odczuwa silne poczucie winy i niepokój, budowane od setek lat w naszej kulturze. Masturbowanie się jest wciąż zakorzenione w społeczeństwie jako „złe”.
I jeszcze o przekazach rodzinnych
Oprócz tego, że mocno osadzona w kulturze, nasza seksualność kształtuje się w dużym stopniu w rodzinie. Lubię myśleć o rodzinie jako o systemie – dynamicznym, żywym, ulegającym ciągłym przekształceniom. Takim, w którym członkowie rodziny są ze sobą związani, razem tworzą całość, a zmiana dokonująca się w jednym z nich, ma wpływ na innych. Systemie, który ma swoją historię. Tworzoną przez pokolenia, utkaną doświadczeniami społecznymi, kulturowymi i historycznymi danej rodziny. Tak, w uproszczeniu, powstają właśnie przekazy rodzinne. Tworzą one mapę, która wyznacza naszą drogę. Podążamy tę drogą, czasem krętą, korzystamy ze wskazówek, wpadamy w pułapki po drodze. Wreszcie, bywa, że decydujemy z niej zboczyć i obrać inną. Sporo osób w gabinecie mówi mi, że ich rozwój i seksualność kształtujące się na tle rodziny pochodzenia to taka droga, z której chcą zejść, by obrać inny szlak w swoim rodzicielstwie. Bo na tej drodze za dużo było przekazów: „o seksualności nie mówi się otwarcie”, „fakt, że dojrzewasz, ukryj”, „ciała należy się wstydzić”, „nie można się ‘tam’ dotykać, to złe”, które nie były wspierające dla odkrywania swojej seksualności. Rozmawiając z klientami towarzyszę im w odkryciu ich własnych przekazów, mitów rodzinnych. To pomaga zrozumieć siebie i swoich bliskich. Dlaczego piszę o tym w kontekście masturbacji dziecięcej? Bo to, moim zdaniem, bardzo ważne, żeby – wspierając dziecko w jego rozwoju seksualnym – być najpierw świadomym siebie. Trudno to zrobić, jeśli zakodowane są w nas przekonania, z którymi nie zgadzamy się, ale tkwią tak głęboko, że aktywują się ilekroć widzimy zainteresowanie seksualnością u naszego dziecka. Trudno docenić nasze dziecko jako istotę seksualną nie akceptując siebie jako istoty seksualnej. Poznanie swojej historii, przekonań, mitów może pomóc nam dotrzeć do tego, kim jesteśmy, co nas ukształtowało i, dzięki temu, wspierać nasze dzieci w ich rozwoju.
Masturbacja – czym jest
Wreszcie, dochodzimy do sedna sprawy – jak rozpoznać, że moje dziecko masturbuje się? Masturbacja to dotykanie, drażnienie narządów płciowych (u dziewcząt na ogół łechtaczki, warg sromowych, u chłopców penisa) w celu uzyskania przyjemności. Czasem dziecko jest skoncentrowane na dostarczaniu sobie tej przyjemności choć zewnętrznie nie sposób tego zaobserwować. Ale bywa też tak, że dziecko przeżywa silne pobudzenie, a zewnętrznie obserwuje się przyspieszony oddech, zaczerwienienie na twarzy, zwiększoną potliwość, skurcze mięśni. Wielu rodziców mówi o tym, że sama aktywność i widoczna po niej ulga, ukojenie, wyglądają jakby dziecko przeżywało orgazm. Specjaliści są co do tego podzieleni – jedni twierdzą, że dziecko nie może przeżywać orgazmu (a raczej rozładowanie napięcia), inni – że to jak najbardziej możliwe. Kryterium różnicującym najczęściej przytaczanym jest działanie hormonów płciowych (testosteronu, estrogenów itp.) – pojawiające się dopiero w okresie dojrzewania. Suma sumarum, czy nazywanej orgazmem czy też nie – dzieci doświadczają przyjemności i to ona jest motywacją znakomitej większości zachowań masturbacyjnych.
Jak te zachowania wyglądają? Różnie. Czasem to jest dotykanie, głaskanie, pocieranie (np. w foteliku samochodowym) narządów płciowych. Obserwuje się też rytmiczne skakanie (na krześle, poduszce, zabawce itp.), zaciskanie ud (najczęściej podczas siedzenia na krześle, np. przy stoliku przedszkolnym) , ale także leżenia i oglądania np. bajki – wówczas ciało jest mocno naprężone, obie nogi wyprostowane i „zaciskające się”, „wiercenie” (często obserwowane i tak właśnie nazywane w żłobku czy przedszkolu), polewanie miejsc intymnych strumieniem wody (np. podczas kąpieli czy po odkryciu biczów wodnych na basenie). Ciekawie sprawa wygląda u niemowląt i małych dzieci – na ogół nie używają one rąk do stymulacji (choć pierwszy człon słowa masturbacja – manus – oznacza rękę). U niemowląt leżących obserwuje się dłonie zaciśnięte w pięści i naprzemian mocno przywiedzione, zgięte w stawach biodrowych i prostujące się nogi. U dzieci siedzących – ocieranie się o podłogę, czasem rytmiczne ruchy unoszenia się i opuszczania miednicy (dla wzmocnienia doznań – na zabawkach). Stymulacja ręczna narządów płciowych zaczyna pojawiać się u dzieci, które chodzą.
Czas trwania i częstotliwość są bardzo różne i nawet u tego samego dziecka zmieniają się w czasie (od sporadycznej masturbacji raz na tydzień do kilkunastu razy w ciągu dnia).
Funkcje – czyli o czym to jest
Tak, jak napisałam wcześniej – główną funkcją masturbacji jest chęć dostarczenia sobie przyjemności, powtarzania i powracania do niej, uczenia się tego, co jest dla dziecka przyjemne. To motywacja około 80% zachowań autoerotycznych. Ponadto, dzieci zaspokajają ciekawość poznając własne ciało („mamo, nie uwierzysz, mój penis robi się duży jak bomba gdy go dotykam”). Czasem masturbacja jest jedyną strategią dostępną w danym momencie dla dziecka, które potrzebuje wyregulować napięcie. Taką sytuacją jest często dotykanie narządów płciowych przed snem – z jednej strony pozwala to rozładować napięcie z całego intensywnego dnia, z drugiej – przynieść ulgę i zasnąć. Albo sytuacja, gdy dziecku często ssącemu smoczek/kciuk, nie pozwala się na tę aktywność. Ponadto, dzieci radzą sobie w ten sposób z nudą, rezygnując z masturbowania się, gdy mają okazję dołączenia do zabawy czy podjęcia innej, ciekawszej dla siebie aktywności. Bywa, że zachowania autoerotyczne pomagają dziecku dostarczyć sobie stymulacji – np. w sytuacji, gdy dużo aktywności codziennej stanowi wypełnianie zadań, pisanie szlaczków, rysowanie, a mało miejsca zajmuje czas na aktywność fizyczną. Bywa, że dziecko radzi sobie w ten sposób z trudnymi emocjami i doświadczeniami. Do gabinetu często przychodzą po pomoc rodzice dzieci, które zaczęły masturbować się po rozpoczęciu nauki w szkole, przy odrabianiu zadań domowych, pod koniec wyczerpującego dnia i kolejnej lekcji spędzonej w szkolnej ławce. Bywa, że zjawiają się rodziny, w których pojawiło się rodzeństwo, a nowa sytuacja jest dla dziecka pełna radości ale też lęku i napięcia, z którymi trudno jest jej/jemu sobie poradzić. Zaopiekowania potrzebują też nierzadko te rodziny, w których nastąpiła inna zmiana – np. miejsca zamieszkania, przedszkola/szkoły, śmierci bliskiej osoby, kłótni z bliskim przyjacielem itp. Czasem dziecko próbuje zwrócić na siebie uwagę znaczących w jego życiu dorosłych i stosuje taką strategię, że dotyka się w miejscach intymnych. Przy czym chcę podkreślić, że dążenie do bycia w kontakcie z ważną dla siebie osobą jest absolutnie potrzebne większości z nas, stąd nie bardzo wiem skąd w naszym społeczeństwie panuje takie przekonanie, że gdy dziecko chce „zwrócić na siebie uwagę” to jest to coś niewłaściwego.
To ważne, by nie zatrzymywać się na samej czynności, a raczej spróbować przyjrzeć się temu, co pod nią jest. Zobaczyć o jaką potrzebę próbuje zadbać dziecko, które się masturbuje.
Wspomnę tu tylko, że są takie sytuacje, w których warto sprawdzić medyczne przyczyny tego, że dziecko często drapie się, dotyka okolic intymnych (tu nie zawsze mówimy o masturbacji). W literaturze często spotykanymi są: infekcje cewki moczowej, zakażenia grzybicze, bakteryjne i/lub pasożytnicze, pieluszkowe zapalenie skóry. W jednym z odcinków, do dra Housa przychodzi mama z córką. Jest zaniepokojona zachowaniem córki i chce dowiedzieć się czy to możliwe, że dziecko ma napad (padaczkowy), skoro dzieje się on tylko podczas jazdy samochodem. Serialowy doktor dokonuje szybkiej diagnozy i z właściwym sobie humorem stwierdza, że to zdecydowanie nie epilepsja. Sytuacja taka, czyli różnicowanie epilepsji i masturbacji, jest dość szeroko opisana w medycznej literaturze i dzieje się dość często, szczególnie w przypadku niemowląt, których masturbacja nie jest tak oczywista. Czynników różnicujących jest kilka, najczęściej wspominanym jest ten, że dziecko nie traci świadomości, a gdy opiekun próbuje przerwać masturbację – spotyka się z jego złością i sprzeciwem.
Kiedy może niepokoić?
W większości sytuacji masturbacja jest czymś zupełnie normalnym i nie wymagającym interwencji. Jednak na pytania: „Kiedy interweniować? Czy to już taki czas, że moje dziecko potrzebuje wsparcia?” odpowiadam, że jako rodzice możemy czuć się zaniepokojeni zawsze, kiedy widzimy, że dane zachowanie nie służy dziecku i kiedy dziecko nam to, na różne sposoby, komunikuje. Wyróżniamy kilka sytuacji, w których warto, byśmy zwrócili się do specjalisty w celu uzyskania pomocy (podkreślam, że jest to najczęściej pomoc w zrozumieniu i poradzeniu sobie z tą sytuacją dorosłym, którzy to mogą być wsparciem dla swojego dziecka):
– masturbacja jest powodem cierpienia dziecka, zagraża jego zdrowiu (np. powodując otarcia),
– stanowi jedyną formę obniżania napięcia i jest stosowana w związku z tym na tyle często, że staje się dominującą aktywnością w życiu dziecka,
– następuje nagłe zintensyfikowanie i wydłużenie trwania zachowań masturbacyjnych,
– dziecko rezygnuje z aktywności, które dotychczas lubiło i chętnie się angażowało, na rzecz masturbowania się,
– jawność zachowań w przypadku dzieci, które wcześniej dowiedziały się o tym, że masturbacja to czynność intymna i masturbowały się z zachowaniem granic innych,
– jako rodzice, nie potrafimy poradzić sobie z tym, że nasze dziecko się masturbuje. Powoduje to w życiu naszej rodziny stres, napięcie, niechęć do dziecka.
Co możemy zrobić?
Opcji jest kilka. Powtórzę się – po pierwsze i w większości sytuacji najbardziej skuteczne – warto zaakceptować fakt, że nasze dziecko jest istotą seksualną, przejawia i będzie przejawiało różne zachowania związane z tym faktem, trochę bez względu na to, jaka jest nasza wola. Oczywiście, to naturalne że czasem zastanawiamy się czy zachowanie dziecka jest rozwojowe, możemy je zostawić czy już wymaga naszego wsparcia i interwencji. Zawsze możemy poszukać specjalisty, który pomoże rozwiać nasze wątpliwości. Niekoniecznie musi to być seksuolog; duża część rodziców dostaje ogrom wsparcia od psychologów dziecięcych czy zaufanych lekarzy-pediatrów. Takie spotkanie może nam pomóc zadbać o potrzebę wiedzy w obszarze seksualności naszego dziecka, dać jasność, poukładać to, co już wiem, uspokoić, zaopiekować nasze emocje, czy – wreszcie – przyjrzeć się temu w jaki sposób mogę zadbać o moje dziecko.
To, co ma moim zdaniem sens – zawsze, bez względu na to, czy dziecko się masturbuje czy nie, to wspieranie jej/jego w regulacji emocji. To bardzo szeroki temat i nie chcę go tutaj podejmować szczegółowo. Chcę podkreślić, że umiejętność regulowania emocji jest moim zdaniem jednym z najważniejszych narzędzi, o których posiadanie warto się postarać. Ta umiejętność i związany z nią cały wachlarz strategii mogą być bardzo pomocne także dziecku, które się masturbuje. Szczególnie wtedy, gdy nie zna innych. Wtedy, gdy nie wie, że oddech, ruch, uważność, siłowanki itp. mogą pomóc (polecam blogi psycholożek dziecięcych, które świetnie orientują się w temacie regulacji i wspierają w nim rodziców – Być Bliżej i Edukowisko). Pamiętajmy jednak, że aby nauczyć dziecko radzenia sobie z napięciem, sami potrzebujemy o to zadbać u siebie. Najpierw. Bez tego ani rusz :)
Możemy obserwować nasze dziecko, to wspierające w poukładaniu sobie tego, co się dzieje. Zobaczyć w jakich sytuacjach masturbuje się najczęściej. Co te sytuacje poprzedza. Czy zachowania autoerotyczne dzieją się zawsze w tym samym czasie, a może o różnej porze. Czy oprócz nich widzimy jakąś zmianę w zachowaniu. Czy w naszej rodzinie coś się zmieniło? Czy w najbliższym otoczeniu dziecka dzieje się coś, z czym może być mu trudno? Pisząc obserwować mam na myśli też to, żeby nie oceniać czy to dobrze czy źle, żeby nie etykietować, żeby nie interweniować, kiedy nie ma takiej potrzeby.
„Słowa nie są niewinne”
Jak pisze Micheal White, psychoterapeuta rodzinny zajmujący się psychoterapią narracyjną, „słowa nie są niewinne”. To, co mówimy ma moc. Słowa budują nasz świat. Zadbajmy o to, by ten budowany w naszej rodzinie był pełen empatii. Starajmy się raczej zrozumieć niż oceniać. Kiedy dziecko przybiega i dzieli się spostrzeżeniem o tym, że dotykanie się w miejscu intymnym to takie miłe gilgotki, możemy powiedzieć: „to rzeczywiście może być całkiem przyjemne”, gdy komunikuje, że „siusiak to robi się taka duża bomba kiedy się nim bawię” – podążajmy za nim – „słyszę, że to cię zaciekawiło”, „tak dzieje się, gdy chłopcy dotykają swoich penisów”, „ciekawi mnie czy to dla ciebie przyjemne uczucie?”. Także wtedy, gdy dziecko masturbuje się w obecności innych, możemy zakomunikować nasze granice z szacunkiem („to dla mnie ok, że się dotykasz, chcę zadbać o to, żebyś mógł swobodnie to robić w swoim pokoju”). To ważne, by nasze komunikaty nie zawstydzały dziecka, nie wywoływały w nim poczucia winy. Aby raczej budowały poczucie, że seksualność to coś pięknego w naszym życiu, coś, o co możemy się troszczyć. A my jesteśmy osobami, które na tej drodze będą dziecku towarzyszyć.